W zeszłym roku mój mąż Adrian przygotowywał się do półmaratonu. W jeden z weekendów, po kilkunastu deszczowych i chłodnych dniach, miała być wreszcie piękna, słoneczna pogoda. Mimo, że biegał we wtorek, środę i piątek, to zaplanował, że skorzysta z pogody i następnego dnia, w sobotę, wybierze się na dłuższy bieg – wcześnie rano, żebyśmy przed południem zdążyli jeszcze na Targ Śniadaniowy na Żoliborzu.
W piątek po kolacji usiedliśmy na balkonie. W pewnym momencie spojrzał na mnie i powiedział z wahaniem. „Nie wiem czy powinienem pobiec jutro rano, mam jakieś takie dziwne przeczucie”.
Powiedziałam, że skoro tak czuje, to lepiej, żeby odpuścił. Wtedy do głosu doszedł jego logiczny umysł i odpowiedział „A co tam, coś wymyślam. Spokojnie, pójdę – potrzebuję takiego wybiegania na dworze. A jaki będę miał potem apetyt na śniadanie…” – uśmiechnął się.
Skracając historię. Gdy następnego dnia przed południem nie wracał od 3 godzin, wiedziałam, że coś się stało. Wyszłam z domu i poszłam w kierunku, z którego powinien wracać. No i wracał. Utykając i zatrzymując się co chwila. Okazała się, że nieszczęśliwie skręcił poważnie nogę niemal w połowie dystansu.
Z półmaratonu wyszły nici. Kontuzja dawał o sobie znać długie tygodnie i do ulubionego biegania wrócił dopiero w połowie lata.
Adrian czuł poprzedniego wieczora, że coś jest nie tak. Jednak zamiast zaufać swojej intuicji i posłuchać tego wewnętrznego głosu poszedł biegać. Takie sytuacje ma i zna każda z nas.
Kontynuuj czytanie